Kirgistan
Wschodni wiatr
Kirgistan
Wschodni wiatr
Daleko stąd, w sercu Azji Środkowej znajduje się niesamowita przestrzeń, która daje wrażenie absolutnej wolności. Łączy ośnieżone góry, zielone łąki i stepy sięgające daleko za horyzont ze wspaniałą kuchnią, fascynującą kulturą oraz niezwykłą gościnnością jej mieszkańców. Dziś zabieram Cię w odległą podróż na wysokość ponad 1000 metrów n.p.m., z której przywiozłam wspomnienie ostrych kolców dzikich malin, splątanej wiatrem końskiej grzywy oraz smaku najpyszniejszego chleba na świecie.

Swoją podróż po Kirgistanie rozpoczynam na targu Osh, by posmakować tego, co zajmuje szczególne miejsce w sercach mieszkających tu ludzi – chleba. Przyozdobione najróżniejszymi wzorami, okrągłe bochenki zwane lepioszkami wypiekane są w tradycyjnym, glinianym piecu tandoor i stanowią podstawę prawie każdego kirgiskiego posiłku. Miękki chleb z chrupiącą skórką, który kupić można niemal wszędzie za cenę około 3 zł otoczony jest tu wielkim szacunkiem, a wyrzucenie go jest uznawane za spory nietakt. Ciepły krążek wpakowany przez starszą Panią do plastikowej torby oraz garść soczystych, choć nieco poobijanych pomidorów leżakujących w porannym słońcu na masce wiekowej Łady były moim pierwszym posiłkiem w podróży, który pomimo swojej skromnej formy okazał się czymś tak wyjątkowym, że przez resztę wyprawy regularnie do niego wracałam. Na straganach królują także dorodne arbuzy i najróżniejsze orzeszki, a uprzejmi sprzedawcy, którzy pytali mnie z zaciekawieniem skąd właściwie przybyłam, zapewnili, że w Kirgistanie zakocham się szybciej, niż mogę przypuszczać. Mieli rację.
Po śniadaniu, w czarnej jak mrok Ładzie 2107, która w rytm skocznej, kirgiskiej muzyki płynącej z trzeszczącego radia sunęła niestrudzenie po dziurawych drogach, po niecałej godzinie jazdy dotarłam do parku narodowego Ala Archa. Już pierwsze spotkanie z wysokimi szczytami łańcucha górskiego Tienszan wywołało u mnie wielki zachwyt. Tutejsze góry porośnięte są obficie przez świerki azjatyckie, a ich niesamowity zapach otulał mnie na każdym kroku wędrówki i mieszał się z wonią wiecznie zielonych jałowców Juniperus semiglobosa. Na niektórych gałązkach tych pięknych drzew zawieszone są kolorowe wstążki, które szumiąc na wietrze mają przepędzać złe duchy, z kolei dym wydobywający się z ich płonącego drewna jest wykorzystywany w trakcie obchodów Nowego Roku, gdyż ma nieść ze sobą pomyślność. Konie pasące się na obfitujących w trawę łąkach stanowią nieodłączny element krajobrazu oraz tożsamości kulturowej Kirgistanu. Już tysiące lat temu umożliwiły nomadom pokonywanie dużych odległości na rozległych stepach i stały się ich towarzyszami w trakcie wyczerpujących polowań. Dla mieszkańców tego kraju koń jest przyjacielem oraz symbolem statusu, a jego mięso pod postacią Beshbarmak – bulionu z makaronem i ziołami, jest daniem narodowym cenionym tak bardzo, jak chleb. Krępe zwierzęta o niezbyt wyrazistej urodzie nie spodobały się władzom Kirgiskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, która w 1954 roku stworzyła nową rasę koni – Novokirghiz, krzyżując rodzime konie z końmi pełnej krwi angielskiej oraz ukochanymi, rosyjskimi końmi Dońskimi wyhodowanymi dla kozaków na stepach dorzecza Wołgi i Donu. Nowo powstała rasa nie była tak dobrze przystosowana do trudnych, górskich warunków, jak kirgiskie konie spędzające całe swoje życie wśród krystalicznie czystych potoków i olbrzymich łąk, jednak szybko wyparła zwierzęta zamieszkujące te obszary od dziesięcioleci i całkowicie wymazała je z oficjalnych statystyk. Po upadku Związku Radzieckiego i odzyskaniu przez Kirgistan niepodległości w 1991 roku tradycje jeździeckie narodziły się na nowo, a niewielkie konie ponownie pojawiły się w życiu mieszkańców kraju. To właśnie na końskim grzbiecie wyruszyłam do parku Chong-Kemin uznawanego za jedno z najpiękniejszych miejsc w Kirgistanie. Droga pięła się stromo po tysiącach luźnych kamieni, niknąc w cieniu olbrzymich świerków oraz gęstych krzewów uginających się od ciężaru dzikich malin. Jechałam pełna spokoju w popołudniowym słońcu, skubiąc owoce prosto z siodła i przechodząc niespiesznie przez dziko płynące strumienie, w których mój koń robił sobie krótkie przerwy na odpoczynek oraz ugaszenie pragnienia. Przewodnik, widząc jak dużo radości daje mi ta niecodzienna chwila, nie powiedział mi wtedy, że maliny, przy których tak chętnie się zatrzymuję, są też ulubionym przysmakiem niedźwiedzia brunatnego zamieszkującego pobliski las. Kolejny dzień przyniósł ze sobą spotkanie z bajecznie pięknym, pomarańczowo-czerwonym kanionem Skazka pełnym zachwycających formacji skalnych oraz wspaniałym Issyk-Köl – drugim największym jeziorem wysokogórskim na świecie, które długie na 182 i szerokie na 60 km sprawia wrażenie, jakby w rzeczywistości było małym morzem. Kiedy zanurzam się w jego słonawej wodzie, przeciwległy brzeg niknie w chmurach, a za moimi plecami zielone łąki pokładają się na wietrze w stronę ośnieżonych szczytów gór Tienszan, których nazwa nie bez powodu oznacza w języku chińskim „niebiańskie góry”. Noc spędzam w jurcie, czyli tradycyjnym domu ludów koczowniczych Azji Środkowej, która z zewnątrz pokryta jest wojłokiem filcową mieszanką wełny i zwierzęcej sierści doskonale chroniącą jej mieszkańców przed wszystkimi warunkami atmosferycznymi. W środku czeka na mnie łóżko przykryte owczą skórą, niewielki piecyk oraz wielobarwne dywany przyozdobione wzorem znanym jako Szyrdak lub Ala kiyiz. Tradycyjnie wytwarzane są one przez kobiety, które w ornamentach ukazujących świat przyrody takich jak kwiaty, owcze rogi, górskie szczyty czy kręte rzeki zawierają życzenia pomyślności, talizmany ochronne lub wzory symbolizujące dobrobyt i bogactwo. Kiedy o poranku, po doskonale przespanej nocy spoglądam z ciekawości w górę, dociera do mnie, co oznacza nietypowy symbol widniejący na fladze Kirgistanu. To tundiuk, czyli sklepienie jurty symbolizujące rodzinę i ognisko domowe, które otacza 40 promieni słońca odzwierciedlających 40 plemion, jakie stworzyły naród kirgiski.
Tylko jedno zwierzę, które rozległe doliny środkowej części Azji nazywa swoim domem, potrafiło ujarzmić dziki wiatr pędzący przez porośnięte miękką trawą stepy ciągnące się dalej, niż sięga wzrok. Oczy, których spojrzenie przenika wszystko, potężne skrzydła o rozpiętości ponad 2 metrów i szpony tak ostre, że najdrobniejsze ukłucie rozdziera skórę i futro, niosąc natychmiastową śmierć. Orzeł przedni zajmuje ważne miejsce w kulturze ludów koczowniczych, gdzie jest ceniony za swoją siłę, lojalność oraz doskonałą sprawność. Niezwykła tradycja polowania z tymi ptakami przekazywana jest z pokolenia na pokolenie już od zamierzchłych czasów, a wytrwale pielęgnowana nawet pod sowiecką opresją, stanowi istotną część kirgiskiego dziedzictwa, którą poznaję bliżej we wsi Bokonbayevo u południowych brzegów jeziora Issyk-Köl. To właśnie tutaj spotykam się z berkutchi – łowcą polującym z orłami. Dzięki praktykowaniu tej niezwykłej metody pozyskiwania pożywienia, jego przodkowie byli w stanie zapewnić całej swojej społeczności wystarczająco dużo pokarmu i futer w trakcie długich, zimowych miesięcy. Mężczyźnie towarzyszy czarny pies o smukłym ciele – to tajgan znany lepiej jako chart kirgiski, który podobnie jak siedzący na skórzanej rękawicy ptak, skanuje okolicę swoim bystrym spojrzeniem. Mam przyjemność poznać ważącą siedem kilogramów samicę o imieniu Ak Kuiruk. Gdy podziwiam, jak dostojnie szybuje, przeciwstawiając się podmuchom silnego wiatru, w głowie mam tylko jedną myśl – że w tym momencie nic na niebie i ziemi nie jest piękniejsze, niż ona. Aby mężczyzna został berkutchi musi wykraść z gniazda pisklę lub schwytać i ujarzmić dzikiego orła. Najczęściej wybiera samicę, która jest większa i bardziej agresywna, niż samiec. Berkutchi oraz wychowywany przez niego orzeł spędzają ze sobą niemal cały czas, tworząc niezwykłą więź opartą na wzajemnym zaufaniu, a łowca często rozmawia z podopiecznym i śpiewa mu piosenki, aby ten nauczył się rozpoznawać jego głos. W wyrazie szacunku do natury, po 20 wspólnie spędzonych latach zwierzę zostaje wypuszczone na wolność. Ponieważ ptak nigdy nie został w pełni uzależniony od człowieka, nagły brak jego obecności nie stanowi dla orła żadnego problemu w dalszym życiu.
Przemierzając drogi, które niegdyś stanowiły część jedwabnego szlaku, docieram do zbudowanej w XI wieku wieży Burana będącej częścią nieistniejącego już, starożytnego miasta Balasagun, gdzie potężne karawany znajdowały wytchnienie po wyczerpującym marszu z Dalekiego Wschodu. Stąd ruszam dalej, do stolicy kraju Biszkeku znanego ze swojej brutalistycznej architektury pełnej przedziwnych form, które choć nieco brzydkie, szare i kanciaste, mają swój niepowtarzalny urok. Moją uwagę zwróciły 3 obiekty: niezwykle surowy pałac prezydencki nazywany Białym Domem, w którym nie mieszka prezydent kraju, ogromny, marmurowo-szklany sześcian mieszczący Państwowe Muzeum Historyczne oraz słynny Kirgiski Cyrk Państwowy w kształcie – ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu – latającego spodka. Sowieckie budynki przywodzące na myśl masywne, betonowe statki kosmiczne w niezwykły sposób kontrastują z pomarańczowymi skałami głębokich kanionów, zielonymi górami pełnymi pasących się koni oraz błękitnych potoków płynących dziko przez większość kraju. Doskonałe jedzenie, ciekawa kultura, wielowiekowa tradycja i nieustanny uśmiech na twarzach mieszkających tu ludzi są jak piękny wzór zdobiący tutejszy chleb, w którego smaku, podobnie jak w samym Kirgistanie, trudno się nie zakochać.